Pewien redaktor skomentował mi kiedyś, że aby dobrze pisać, potrzebne są dwie rzeczy. W pierwszej kolejności, nie pozbawiony sarkazmu, wskazywał, że trzeba umieć pisać. W drugim przypadku trzeba było naprawdę pisać. Pierwsza rzecz była dla niego prawie jak dar, jak cnota wniesiona w genach. Jeśli chodzi o drugi, miał na myśli to, że nie można być przeczulonym, myśląc o tym, co powiedzą, aby scharakteryzować postać w taki czy inny sposób lub w jakikolwiek sposób podejść do sceny.
Gabriel Weener obejmuje oba aspekty z zapewnieniem, że wiesz, jak dobrze pisać i naprawdę chcesz pisać. Stąd dając prawdziwość temu, co dzieje się w jego powieściach z odcieniami biografii lub historie, to jest oczywiste. Tylko w ten sposób można opowiedzieć uwolniony od wszystkiego, z silnym pulsem narracyjnym i przebiegiem rozdzierających wydarzeń, nawet według jakiej moralności.
Ale to jest to, że literatura porusza się lub poddaje oklepanym formułom. W przemianie między wszelkiego rodzaju literaturami jest łaska. I na pewno tylko z wizji życia tragicznego i komicznego, w zależności od momentu okupującego ten świat bohatera, radość i smutek mogą współistnieć z absurdem wszystkiego.
3 najlepsze polecane książki Gabrieli Wiener
Utracone połączenie
Nieodebrane połączenie zawsze wskazuje na coś ważnego, co pozostaje niewypowiedziane. Oddzwaniamy z nadzieją, że jeszcze nie jest za późno na przesłanie wiadomości. To nieodebrane połączenie autora, który chce obudzić sumienia natarczywymi dzwonkami.
Gabriela Wiener pisze o tym, kim jest i czym żyje, a robi to z zaskakującym językiem i szczerością. W tych pełnych ironii i humoru autobiograficznych opowieściach zaprasza nas do zanurzenia się w świecie i spojrzeniu kobiety, która walczy ze swoimi codziennymi demonami. Porusza tematy takie jak emigracja, macierzyństwo, lęk przed śmiercią, samotność pokoi hotelowych, brzydota, trójkąty, tajemnicza jedenastka, dystans od przyjaciół…
Z dnia na dzień jawi się jako złożona i bogata całość, gotowa ujawnić się natychmiast. „Nie tylko wchodzę w przestrzenie lub sytuacje w prawdziwym stylu dziennikarstwa gonzo, ale ujawniam swoje obawy, niedociągnięcia, uprzedzenia i ograniczenia. Nie boję się zatrzymać opowieść o tym, co widzę, żeby to zrobić […]. Myślę, że najbardziej uczciwą rzeczą, jaką mogę zrobić w kategoriach literackich, to opowiedzieć rzeczy tak, jak je widzę, bez sztuczności, bez przebrania, bez filtrów, bez kłamstw, z moimi uprzedzeniami, obsesjami i kompleksami, z prawdami pisanymi małymi literami i ogólnie podejrzanymi.
Dziewięć księżyców
Gdy Konfucjusz zbliżył się do swojej księgi mutacji, nie mógł sobie wyobrazić, co kobieta może opowiedzieć o prawdziwej mutacji, dostosowując swoje ciało i swoje emocje do faktu przejścia przez okres podobny do ciąży, w której wszystko zmienia się na siłę w takim procesie. jako epicki z doświadczeń kobiet.
Mówią, że poranne mdłości są odpowiedzią na emocjonalną czarną dziurę, która otwiera się, gdy wiesz, że będziesz matką. Kiedy Gabriela Wiener dowiedziała się o tym w wieku trzydziestu lat, zareagowała jak dobry kronikarz kamikaze i zabrała się za badanie grawitacyjnej siły ciąży: nie ma więcej „gonzo” doświadczenia niż ciąża.
Wiener zawsze kopie tam, gdzie niewielu chce zajrzeć i dzieli się swoimi odkryciami bez wstydu i przechwałek. W tej nieskrępowanej wędrówce przez jaskinie ciąży i macierzyństwa materia rozszerza się i czają się wątpliwości: czy matczyna miłość może zrobić wszystko, co ja tu robię, czego oczekuję od tego wszystkiego, co sprawia, że ktoś tęskni za matką?
Ta lektura jest porodem bez znieczulenia, opowieścią przeciwko kiczowi i frywolności, które narkotyki kobiety w ciąży przed „cudem życia”. Nie ma tu magii ani syropu; jest pornografia, aborcje, małe mieszkania i młoda matka, która walczy z niepewnością daleko od swojego kraju. Bo to także historia migrantki, która przybyła do Hiszpanii, nie dbając o to, co osiągnęła na półkuli południowej.
Minęło dziesięć lat od jego publikacji i Dziewięć księżyce nadal jest świadectwem, które jak mało kto łączy grozę, piękno i paradoksy rozmnażania gatunku. W tym poprawionym i rozszerzonym wydaniu autorka kieruje list do swoich dzieci, aby powiedzieć im, jak bardzo wszystko się zmieniło, a ile rzeczy niestety nigdy się nie zmienia.
Portret Huaco
Portret huaco to kawałek przedhiszpańskiej ceramiki, który starał się przedstawiać rdzennych twarze z największą możliwą precyzją. Mówi się, że zawładnęła duszą ludzi, zapis, który przetrwał w rozbitym zwierciadle wieków.
Mamy rok 1878, a żydowsko-austriacki odkrywca Charles Wiener przygotowuje się do uznania przez społeczność akademicką na Światowych Targach w Paryżu, wielkich targach „postępu technologicznego”, które mają wśród swoich atrakcji ludzkie zoo, zwieńczenie nauki rasizm i europejski projekt imperialistyczny. Wiener był bliski odkrycia Machu Picchu, napisał książkę o Peru, zabrał blisko cztery tysiące huaco, a także dziecko.
Sto pięćdziesiąt lat później bohaterka tej opowieści przechadza się po muzeum, w którym mieści się kolekcja Wienera, aby rozpoznać siebie w twarzach huaco, które splądrowali jej prapradziadek. Nie mając większego bagażu niż strata lub jakakolwiek inna mapa niż otwarte rany, intymne i historyczne, tropi ślady rodzinnego patriarchy i bękarta z jego własnej linii - czyli wielu - poszukiwania o tożsamość naszych czasów: archipelag porzucenia, zazdrości, winy, rasizmu, upiornych śladów ukrytych w rodzinach i dekonstrukcji pragnienia uparcie zakotwiczonego w kolonialnej myśli. Jest drżenie i opór na tych kartach napisanych oddechem tego, kto podnosi kawałki czegoś, co dawno się zepsuło, mając nadzieję, że wszystko znów będzie pasować.
Gratulacje dla Gabrieli Wiener za szczerość w pisaniu